Czy tak musi być?

Siedzę sama na tarasie. Słyszę spokojny miarowy oddech, który jest spełnieniem marzeń. Udało się. Pozwalam mu już zasypiać samemu w swoim pokoju. Przez długi czas to było nie możliwe, musiał mieć łóżeczko zaraz obok naszego łózka. Dlaczego? Bałam się.

 

 
Bałam się że nie zdążę.
Że nie zareaguje od razu.
Że nie usłyszę pierwszych oznak.
 
Bałam się, że zanim dobiegnę to go stracę.

 

Wydaje się to błahe jednak ten wspomagać to też cichy zabójca siedzący w głowie mojego dziecka. Bałam się, bo już raz mi na rękach tracił przytomność. Widziałam co zrobiła z moim dzieckiem każda operacja, każda bakteria, każdy pobyt w szpitalu. Bałam się ze do tego dojdzie a ja nie zdążę. A nie mogłam do tego dopuścić.

 

W ręku herbata. Nie napije się wina, nie teraz bo zawsze muszę być gotowa na awaryjną sytuacje, której każdego dnia za wszelką cenę chcę uniknąć. Ale zawsze jestem gotowa w razie w. To już przyzwyczajenie, które towarzyszy mi od samego początku, mimo iż sytuacja jest w miarę opanowana zawsze z tyłu głowy siedzi i o sobie przypomina.

 

Mimo iż czasem mam ochotę tego wina sobie nalać i delektować się słodkim smakiem, bo tylko takie lubię, to nie mam z kim. Wcześniej było inaczej. Ale wszystko się zmieniło. Sytuacja wymusiła zmiany i ludzie też się pozmieniali. Nie dziwie się im, bo jeżeli ktoś po raz setny przekłada spotkanie można mieć już dość i zerwać kontakt. Tylko czasem nie było wyjścia. Zamiast kawy na mieście miałam tą ze szpitalnego automatu.

 

 

 

 

Czy tak musi być?

Pewnie tak. Może gdybym jeszcze bardziej się postarała wysiliła, pokombinowała to udałoby się wszystko jakoś rozsądnie ogarnąć, ale naprawdę z ręka na sercu nie miałam zwyczajnie siły wyjść z domu, kiedy marzyłam tylko o łóżku.

 

Pewnie nie. Jednak ludzie się zmieniają, nie potrafią często zrozumieć co Tobą kieruje, w jakiej jesteś sytuacji, jak się z tym czujesz, ponieważ oni nie mają z tym całkowitej styczności. Nie wiedza jak to wszystko wygląda od środka.

 

 Na początku było mega ciężko. Zamknęłam się nagle w czterech ścianach z dzieckiem, na które dmuchałam i chuchałam. Odcięta od ludzi, bo nawet czasu nie było wyjść na porządne zakupy. Wegetowałam przez pierwszy rok ostro. Były studia, oczywiście ale one ograniczały się do samych wyjść na zajęcia, jak się udało i szybkiego powrotu do domu czy szpitala. Pamiętam jak się na nie zapisywałam, ostatniego dnia i w ostatniej chwili. Miałam godzinę czasu, bo musiałam zmienić koleżankę w szpitalu, która dała radę pomóc mi. Żadnych imprez, wyjść, jakieś odskoczni.
To był ciężki pierwszy rok, po którym stwierdziłam, że na pewno nie chcę aby tak wyglądało moje życie. Starałam się małymi krokami zmieniać wszystko. Było ciężko, bo strach paraliżuje bardzo. A najgorzej kiedy towarzyszy każdego dnia bez przerwy.

 

Potrzebowałam najbardziej czasu, który by wpłynął na moje myślenie, na naszą sytuację, życie.
Na palcach u jednej ręki mogę teraz policzyć wszystkich którzy zostali. Których nie wykruszył czas czy moje życie. Ci, który nie raz słyszeli odmowę bo Arek nie raz źle się czul, ja potrzebowałam nadzwyczajnie na świecie snu. Zostali Ci którzy kiedy słyszeli, że nie przyjdę bo nie mam z kim Arka zostawiać mówili wpadaj z nim, będzie się miał kto nim zająć.
Dziś wiem, że to wszystko było po coś i nie mam żalu że niektóre osoby zniknęły z mojego życia. Tak naprawdę okazało się, na kim mogę polegać najbardziej.

 

Oczywiście, że dziecko w każdym życiu przeprowadza rewolucje. U jednych jest ona mniejsza lub większa, ale zawsze jest i nie ma od tego ucieczki. Jednak kiedy na świecie pojawia się maleństwo, które wymaga od nas na samym początku 1000% naszego czasu, sytuacja robi się trochę bardziej skomplikowana. I nie ma od niej ucieczki. Najczęściej nasze życie rodzinne i towarzyskie odchodzi na dalszy plan, ponieważ musimy zmierzyć się z ważniejszym tematem. Priorytety też się zmieniają i często zapominamy o tym jak wyglądało wcześniej nasze życie. Ale nadchodzi czas kiedy powinniśmy wziąśc się w garść i powiedzieć dość. Wyjść z domu, odpocząć, zabawić się. Bo oprócz dziecka jesteśmy też i my.

 

Wiem, że to nie jest łatwe, bo sama długo do tego dochodziłam. A kiedy nie byłam aktywna zawodowo, jedyny kontakt jaki miałam z ludźmi to w sklepie gdzie mnie Pani obsługiwała. Jak już się z kimś spotykałam to najczęściej w swoich czterech ścianach bo było najwygodniej. To było straszne, bo moja sfera życia towarzyskiego kompletnie nie istniała. Wydaje się nie możliwe, ale wiem, że nie byłam sama. Ciężko jest się wyrwać, zrobić ten pierwszy krok mimo iż się czuje, że czegoś bardzo brakuje i chce się to zmienić. Z tyłu głowy nadal siedzi ten strach, co będzie jak coś się stanie a mnie nie będzie. Jest to ciężki temat ale do przepracowania. Każdemu zajmuje więcej lub mniej czasu ale da radę to zrobić.
Najgorzej jest kiedy chce się go zrobić, ale nie ma jak. Nie ma kogo poprosić o pomoc, albo ona kosztuje zbyt wiele. To jest bardzo przykre, bo w naszym kraju nie myśli się o rodzicach. O tym, że im też potrzebna jest odskocznia i bardzo chętnie oddali swoje dziecko pod wykwalifikowaną opiekę i pobyli sam na sam ze swoimi myślami. Jednak to są na razie marzenia.

 

Czy tak musi być?

 

Podziel się tym postem

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *