PRZEŚWIETLAMY LOTNISKA Z PRZYSTOSOWANIA DLA OSÓB NIEPEŁNOSPRAWNYCH

Najgorszy w planowaniu naszej podróży był strach. Wszystko mogło się zdarzyć parę kilometrów nad ziemią czy na lądzie w innym kraju. To nie jest zwykła wycieczka do rodziców mieszkających 100 kilometrów dalej, tylko podróż, która wymaga od nas większego przygotowania. Nie wsiądziesz z dzieckiem niepełnosprawnym od tak w pierwszy lepszy samolot nie wiedząc na ten temat nic. Trzeba było wszystko dokładnie sprawdzić by nie było żadnych nieprzyjemnych niespodzianek.

Pierwsze pytania pojawiły się tuż przy wyborze biletu. Jaki? Co z wózkiem?  My wybraliśmy opcję z osobą do pomocy osobie niepełnosprawnej, a wózek leciał za darmo. Mieliśmy okazję odprawiać się 3 razy i to na każdym innym lotnisku. Jak to wszystko wyglądało?

 

Kraków Airport

Od tego lotniska zaczęła się nasza przygoda. To miał być nasz pierwszy lot, więc ekscytacja była ogromna. Taksówka nie przyjechała, autobus się spóźnił, a maraton zrobił ogromny korek tylko czas punktualnie uciekał. Dotarliśmy na miejsce na styk. Kontrola bezpieczeństwa przeszła bardzo sprawnie i bez żadnych problemów. Pozwolili dla Arka wziąć własną wodę i soczek. Jednak na nasze pytanie o pomoc dla Arka nie byli w stanie udzielić żadnej informacji. Tak więc szliśmy dalej. Czekając na ostateczną odprawę, Pani oznajmiła nam, że to trzeba iść do informacji bądź punktu obsługi i poinformować o podróży z osobą niepełnosprawną. Ale sami sobie daliśmy radę. Wózek oddaliśmy tuż przy samym samolocie i Arka wnieśliśmy na rękach na podkład. Lotnisko nie jest duże i wszystkie formalności przechodzi się w ekspresowym tempie.

Dortmund Airport

W Krakowie powiedzieli nam, że na płycie lotniska będzie czekać na nas osoba z wózkiem. Gdy wylądowaliśmy w Dortmundzie nigdzie takiej osoby nie było. Ruszyliśmy do pomieszczenia, gdzie oddają bagaże i czekaliśmy aż wózek wyjedzie. I się nie doczekaliśmy. Po pewnym czasie przyprowadził nam go Pan z obsługi, który też nie wiedział co ma z nim zrobić. Na szczęście się znalazł i mogliśmy kontynuować naszą podróż.

Po zwiedzeniu Dortmundu przyszła kolej na podróż do Londynu. Doświadczeni pierwszego lotu, przybyliśmy tym razem na lotnisko grubo przed czasem. Poszliśmy do obsługi z prośbą o asystę dla Arka. Pani kazała nam chwilkę poczekać. Po chwili przyszedł po nas chłopak, który osobnymi drzwiami wprowadził nas przez kontrolę i odprawę. Nie czekaliśmy w żadnej kolejce. Od razu sprawdzono nam wszystko i zostaliśmy prowadzeni dalej przez opiekuna. Z tą osobą wędrowaliśmy do samego końca, gdzie przy samolocie odebrał nam wózek. Wszystko trwało ekspresowo. Wszędzie mieliśmy pierwszeństwo, na nic nie czekaliśmy.

12295739_1079955248705157_2056577944_o

Stansted Airport

Gdy wylądowaliśmy w Stansted czekała na nas winda i wózek, którą zjechaliśmy na płytę lotniska. Trwało to dłużej niż normalne zejście, ale sama organizacja była na wysokim poziomie. Odbicie dowodów osobistych nie zajęło prawie nic, ponieważ przeszliśmy przez osobną bramkę dla osób niepełnosprawnych. Mieliśmy wszystko, więc ruszyliśmy na podbój Londynu.

Powrót wyglądał znacznie inaczej. Mimo iż byliśmy dużo wcześniej, to czas jaki zajęło nam na odprawienie się oraz przejście z punktu A do B bardzo się dłużył. To lotnisko jest ogromne i liczba osób tam się znajdujących jeszcze większa. Udaliśmy się do punktu informacyjnego, gdzie chcieliśmy się dowiedzieć o przysługującej dla Arka osobie. Niestety tutaj już nie było tak kolorowo jak w Dortmundzie, żadnej osoby nie było. Kazała nam na własną rękę udać się do odpowiedniej bramki. Na szczęście dla osób niepełnosprawnych był „skrót” do kontroli bezpieczeństwa i przed wszystkimi kulturalnie wcisnęliśmy się z naszymi bagażami. Kontrola zajęła nie małą chwilkę i była najbardziej rygorystyczna. Nie pozwolono nam wziąć wody dla Arka na pokład, a jedną walizkę zatrzymano nam do dokładnego przeszukania. Przejście przez strefę bezcłową było nie lada wyczynem. Jest ogromna niczym centrum handlowe i przez chwile można zapomnieć, że jest się na lotnisku. Następnie kolejką wewnętrzną przejechaliśmy 2 przystanki, gdzie mieściła się nasza bramka. Po ostatecznej odprawie wygodnie rozsiedliśmy się w samolocie powrotnym do Krakowa.

W Krakowie cudów nie było. Wózek dopiero po dłuższej chwili znajdował się w sekcji bagaży ponadwymiarowych.

12287383_1079955355371813_1695037306_o

Jak już wiecie przygód było trochę, ale udało nam się bez większych problemów przeżyć podróż. Lotniska są przystosowane do osób niepełnosprawnych. Windy, brak progów, szerokie korytarze czy drzwi. Dlatego nie ma się czego obawiać wybierając się w podróż. Kupując bilet należy wybrać odpowiednią opcję, a gdy mamy jakieś wątpliwości warto napisać lub zadzwonić do danej linii lotniczej. Warto mieć trochę czasu w zapasie, by bez pośpiechu załatwić wszystko tak jak należy. Gdy ma nam towarzyszyć dodatkowa pomoc od razu udajemy się do punktu informacyjnego, gdzie powinniśmy uzyskać wszystkie informacje. No ale z tym różnie bywa.

 

Mamy nadzieję, że pomogliśmy Wam troszkę i rozwiejemy pewne niejasności  na temat podróżowania. Jakbyście mieli jakieś dodatkowe pytania, zawsze wiecie, że możecie do nas napisać!

 

Jakie przygody mieliście na lotnisku bądź w samolocie?

Podziel się tym postem

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

3 odpowiedzi

  1. My z partnerem lecieliśmy z Krakowa do Alicante (Hiszpania). Oczywiście zgłoszona pomoc dla osoby niepełnosprawnej.
    Po dotarciu na lotnisko zgłosiliśmy się do okienka (stoiska) pomocy. Chwilę czekaliśmy. Dotarł pan z pomocy, który był z nami do samego końca.
    Pomógł nam odprawić bagaż. Wszędzie wchodziliśmy pierwsi, na odprawę biletową też.
    Potem w poczekalni poprosił, żeby poczekać na otwarcie wejścia do samolotu i powiedział, że po nas przyjdzie. Więc czekaliśmy. Przyszedł i pomagał nam do samego wejścia do samolotu.
    Do samolotu wjechaliśmy ostatni – taką dużą „windą” – i drugim wejściem – nie tym co pasażerowie chodzący. Partnera przesadzono na wózek który przejedzie między siedzeniami w samolocie, a Nasz wózek umieszczono w luku bagażowym.

    W Alicante na lotnisku po wylądowaniu samolotu czekaliśmy aż wszyscy wysiądą. Dopiero wtedy podjechała obsługa z wózkiem (tym który jest na lotnisku) i w windzie Partner przesiadł się na wózek „szpitalny”. Swój wózek dostał po zjechaniu windą na płytę lotniska.

    Potem wyjaśniono nam gdzie mamy iść i zostawiono samym sobie. Wprawdzie droga prosta, ale jak się nie zna języka to można się pogubić.

    Pomoc przy wylocie z Alicante była lepsza niż przy przylocie.
    Również pomoc przy wylocie z Krakowa lepsza niż przylot… choć tu wiedziałam więcej, bo znam to lotnisko no i język – więc można się więcej dopytać.

    Wy mieliście ułatwione troszkę, bo Juniora mogliście wnieść na rękach.
    A ja wrzucam moje spostrzeżenia przy dorosłej osobie :D.
    W każdym razie – polecam całym sercem latanie z Krakowa 😀

  2. My mieliśmy kłopot na lotnisku w Luton, żeby wejść do autobusu, który podwiezie nas pod sam samolot. Mimo pierwszeństwa nie było dla nas miejsca…tzn nie było miejsca dla Antkowego wózka.

  3. Dobrze wiedzieć, że się myśli o takich ludziach jak Arek. Mimo tego, że to musi robić bardzo dużo zamieszania i komplikacji obsłudze lotniska 😉 W końcu jednak to ich praca.

    Myślę też, że latanie jest na tyle nowoczesnym środkiem transportu, że pewne standardy są oczywistością – a przynajmniej powinne być. Mówię tu o właśnie o osobach na wózkach, czy osobach z niedosłuchem oraz w podeszłym wieku.

    Nie jest źle. 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *