Nigdy nie byłam tanią siłą roboczą

Dzisiejszy poranek przywitał mnie artykułem z Wysokich Obcasów dostępnym tu. Dotyczył on pracy, a raczej wyzysku dzieci na wsi. Jako, że ten temat jest mi doskonale znany, gdyż 18 lat swojego życia spędziłam w wiosce, gdzie wtedy 99% mieszkańców było rolnikami. Nie przypominam sobie abym kiedyś czuła się jak tania siła robocza. Wręcz przeciwnie. Dziakowie za pomoc przy słomie czy sianie płacili dobrze. Dodatkowo darmowa opalenizna była kolejnym atutem. Zbieranie ziemniaków u sąsiadów też było dosyć opłacalne i do dziś pamiętam jak kłóciłam się z mamą, że chce iść zbierać razem ze starszą siostrą, by sobie coś zarobić, niestety nie chciała się zgodzić, bo byłam za mała na taką pracę. Więc to nie jest tak, że jak tylko zaczniesz chodzić wręczają Ci widły i zapędzają do stajni. Każdy rodzic, nie ważne czy mieszkający na wsi czy w mieście ma swój rozum i doskonale wie, co w danym wieku dziecku wolno robić. Jak byłam mała to najczęściej swoimi malutkimi grabkami „zamiatałam” podwórko, a do tyciego wiaderka mogłam wkładać jak najmniejsze ziemniaczki. I tak wyglądała moja praca na roli przez dobre lata. Uwielbiałam żniwa, tyle się działo. Pamiętam jedne, gdy sąsiedzi wiązali snopki. Później już wjechał w pole kombajn i sprawa wyglądała całkowicie inaczej. „Cięższe” prace dozwolone były dopiero przed pójściem do gimnazjum, choć nawet do tej pory nie wolno mi niektórych rzeczy robić, bo to nie dla dziewczyn.

 

Teraz to się zmienia, ponieważ gospodarstwo już nie ma takiego znaczenia jak wcześniej i świadomość jest inna, ale to nie oznacza, że pracy na roli nie ma. Ale to też nie oznacza, że dzieci są tanią siłą roboczą. Każdy kto ma dom, wie, że trzeba w nim zapalić, wie że trzeba w zimie odśnieżyć drogę, wie, że trzeba skosić trawę, wie, że lepiej posadzić swojego ziemniaka niż iść do sklepu i kupić nie wiadomo co. Nie oszukujmy się, dzieci też pomagają. Nie róbmy z 15/16 letniej młodzieży ofiar losu, które to nie przejadą kosiarką kawałka trawy albo nie ruszą łopatą. Nie, to nie jest wyzysk, nie to nie jest tania siła robocza. To są zwykłe obowiązki każdego domownika, który posiada swoje pare arów albo hektarów.

 

W artykule został poruszony też temat standardu życia na wsi. Oczywiście, że rożni się on od życia w mieście i nie możemy sobie na wiele pozwolić nie mając, np. samochodu, ale to nie jest przeszkodą do niczego. Skończyłam liceum, do którego dojeżdżałam godzinę każdego dnia w jedną stronę. Musiałam znaleźć czas na pomoc rodzicom, musiałam też znaleźć czas na naukę, ale nie mam żadnych pretensji o to, że urodziłam się na wsi. Mogłam nie pomagać rodzicom, mogłam cały czas narzekać, że nie mogę iść na lody, do kina czy po prostu pojechać do miasta kiedy chcę, choć pewnie czasem wypomniałam im to, ale miejsce skąd pochodzę nie stało mi na przeszkodzie. Jednak po czasie wiem, że nikt nie robił mi na złość, nikt nie chciał dla mnie źle. Dreptałam na przystanek około 2 kilometrów, ale takie były standardy, kiedy ja chodziłam do liceum.

 

Na wsi przeżyłam wiele pięknych lat życia i mimo iż teraz tam nie mieszkam i na chwilę obecną nie chciałabym, to nie wstydzę się tego kim jestem, tak jak bohaterka tekstu. Nie wstydzę się tego, że nie byłam na żadnych wakacjach.  Wszystko przecież przede mną. Nie wstydzę się rozwożenia gnoju. Żadna praca nie hańbi. Pomaganie rodzicom nauczyło mnie wiele rzeczy. Pewności siebie, pracy, charakteru, swojego zdania. Myślę, że nie posiadałabym tych cech gdybym miała wszystko podane na tacy i nigdy nie miała bąbli na rękach od kopania motyką. Wiem jak ciężko trzeba pracować na chleb, dlatego wiem też co chcę w życiu osiągnąć, by nie musieć tak pracować przez resztę swojego życia. By nie zastanawiać się przed każdą burzą co zostanie, a co woda i wichura zabierze i zniszczy. By nie być uzależnionym od zwierząt, by dnia nie zaczynać przed świtem.

Ponadto nigdzie w żadnym miejscu na świecie, w żadnym mieście nic samo nie przychodzi, nie tylko na wsi droga bohaterko. Na wszystko trzeba sobie zapracować. Nic nie spada z nieba. A już bardziej wolę, by dziecko zbierało ziemniaki, odśnieżało całe podwórko niż non stop gapiło się w monitor. Szkoda, że teraz dzieci oczekują na pstryknięcie palcami wszystkich cudów świata niż tak same z siebie zapracują na to pomagając rodzicom w miarę swoich możliwości.

Nie byłam tanią siłą roboczą i do tej pory nie jestem. Sumienie mi nie pozwala nie pomóc swoim rodzicom, szczególnie gdy teraz mam więcej siły i zdrowia niż oni.  Na wsi może być sielankowo nawet przy ciężkiej pracy, gdy zamiast się użalać człowiek zacznie dostrzegać piękno, które go otacza.

 

 

Podziel się tym postem

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

4 odpowiedzi

  1. Moi dziadkowie do tej pory żyją na wsi. Pamiętam jak za czasów podstawówki błagałam o pozwolenie na przejechanie się choć raz przyczepą ze świeżą pszenicą w żniwa. Zaciekawiłaś mnie, aż zerknę do tego artykułu.

  2. A ja mieszkałam w kilkunastotysięcznym miasteczku i co lato chętnie jeździłam do sąsiadujących wiosek, aby zbierać bób, bo to była JEDYNA szansa na dorobienie sobie do kieszonkowego w tej okolicy. Ja również uważam, że praca na wsi bywa pomocna dla młodzieży, a nawet uważam, że bardzo dużo uczy. 😉

  3. Do dziś mieszkam na wsi i mam nadzieję, że tak będzie przez następne parę dziesiat lat. Nie wyobrażam sobie życia w mieście. Po dwóch dniach na uczelni mam dosyć tego gwaru ?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *