Każda z nas ma często ten sam problem: nie ma w co się ubrać. Codziennie ta sama sytuacja. Stoisz przed szafą i nie możesz się na nic zdecydować. Ja też to dobrze znam, ojj za dobrze. Czasem mam ochotę przez cały tydzień chodzić w jednym i tym samym zestawie, w którym czuję się wręcz doskonale i nic mi więcej nie potrzeba niż on. Każda z nas na pewno taki ma. Są też ubrania, których za nic w świecie nie wyrzucimy. Każdego dnia obiecujemy sobie, że się ich pozbędziemy, ponieważ zagracają nam szafę i zabierają sporo cennego miejsca, jednak kiedy przychodzi co do czego, nie ma takiej opcji, by choć jedna z nich znalazła się gdzie indziej niż w tej małej, ledwie mieszczącej wszystkie ubrania szafie. Co z tego, że każdego ranka nie mamy się w co ubrać. Co z tego, że każdego ranka chcemy zrobić ich ostrą selekcję. Co z tego, że postanowienie nie zostaje za każdym razem zrealizowane. Kiedy do tych ubrań mamy szczególny sentyment i przypominają nam o tych lepszych i gorszych chwilach, które kiedyś nam dodały skrzydeł, w których pokonywałyśmy przeszkody czy kończyłyśmy pewne etapy w życiu.
Sentyment do ubrań podobno mogą mieć tylko kobiety. To prawda. Moja mama ma wielką 5 metrową przesuwną szafę, która zawiera ubrania z jej młodości, w tym pierwszy kożuch kupiony przez dziadka za jałówkę, którego za nic w świecie nie może się pozbyć, ponieważ może jeszcze nadejdzie taka sroga zima, że się przyda. Są też sukienki po mnie i moich siostrach, w których przystępowałyśmy do komunii, występowałyśmy na akademiach czy tańcowałyśmy na imprezach andrzejkowych. Najlepsze jest to, że niektóre z nich służą do dziś. Są też bodziaki, w których nasze maluchy do teraz grasują. Pierwsze kombinezony, garnitury czy sukienki studniówkowe. To cudowne móc po czasie znów przymierzyć swoją wtedy najpiękniejszą sukienkę i porównywać z siostry, która miała studniówkę 5 lat wcześniej i jej idealna suknia wyglądała totalnie inaczej. Wszystkie ubrania, mimo iż nie pierwszej nowości i aktualnej mody świetnie potrafią się komponować z nowymi trendami i dobrze połączone niczym nie odstają od najnowszych kolekcji.
Ja też w swojej szafie na mieszkaniu przechowuję niewielką część ubrań z szafy mamy, do których mam pewien sentyment i mimo upływu czasu nadal mogę z nich w pełni korzystać i towarzyszą mi w codziennym życiu idealnie komponując się z nowinkami, które zalewają sklepy.
Jako, że teraz jest okres zimowy, najczęściej użytkowane są przeze mnie swetry, które mogę łączyć w każdy sposób. Najbardziej lubię ten szary, puchaty, który może poszczycić się nie małym wiekiem. Dawniej ciężko było o ubrania. Mówię tu o okresie młodości naszych dziadków, gdy czasy były niezbyt przychylne. Duża część rodziny mojego dziadka uciekła wtedy za wielką wodę, by spróbować lepszego życia w USA. Kiedy już mogli spokojnie przylecieć w odwiedziny do kraju, postanowili obdarować cudami tamtego świata swoją rodzinę. Tak więc moja babcia dostała ten piękny, szary, zagraniczny sweter, który w tamtych czasach był rarytasem. I tak babcia przechowywała go jak najcenniejszy skarb, no bo on z Ameryki i chroniła przed wszelkim robactwem, że teraz wygląda jak ledwo zdjęty z wieszaka w sklepie. Cudownie się komponuje z każdym, dokładnie każdym moim wyborem. Pięknie wygląda i jest milutki w dotyku.
Sukienka (podobna tutaj i tutaj) | Buty (podobne tutaj) | Wełniane sweterki
Mam dobrą pamięć, tak mi się przynajmniej wydaje. Jednak za nic w świecie nie jestem w stanie sobie przypomnieć od kiedy mam swoją najukochańszą czapkę, z którą mimo spędzonych długich lat nie potrafię się rozstać. Jest żółta, cudownie żółta, aż sama nie mogę się nadziwić jak ten kolor może pięknie komponować się ze wszystkim co ubieram. Może też tak być, że nawet jak nie pasuje to ja uważam inaczej. No ale tak to jest, gdy jakąś rzecz darzymy wielkim uczuciem, choć nawet nie pamiętamy kiedy tak naprawdę to się zaczęło. Stała się ona w okresie zimowym moim znakiem rozpoznawczym. Kiedy zmierzam po Arka do przedszkola i mijam któregoś z jego kolegów czy koleżankę z grupy często słyszę: „zobacz to mama Arusia, ona zawsze ma żółtą czapkę”. Nie powiem słodkie to. Za to uwielbiam ją jeszcze bardziej.
Jednak doskonale pamiętam zakup pewnej chusty, który na pewno na długo będzie gościł w mojej pamięci. Wakacje dobiegły końca, miałam zacząć nowy etap w swoim życiu: liceum. To było dla mnie wielkie wow. Nareszcie mogłam wyrwać się z mojej wioski i przez większość dnia przebywać w szkole, która była dla mnie dużym sukcesem i marzeniem. Tak więc harowałam całe wakacje robiąc burgery, gofry, nakładając lody i parząc kawę na pobliskiej plaży przy jeziorze, by móc trochę podszlifować swoją garderobę przed nowym etapem w życiu. Dostałam ostatnią wypłatę, która była przypieczętowaniem mojej codziennej harówy i udałam się na pierwsze zakupy za swoje ciężko zarobione pieniądze. Jak wiadomo, trudniej wydaje się swoje groszówki, dlatego każdy mój zakup musiał być sto razy przemyślany, by nie wydać na byle co pieniędzy, na które od rana do wieczora pracowałam przez całe lato. Przechadzając się między stoiskami, zobaczyłam ją. Niebanalny wzór z dodatkiem kwiatów zauroczył mnie. Jak na tamte czasy kosztowała trochę, jednak mam ją do dziś i nie żałuję, że nadszarpnęłam swój budżet, by ją mieć. Każdego razu, gdy mam ją na sobie przypomina mi o tamtych szalonych i pracowitych wakacjach. O swoich pierwszych poważnych pieniądzach oraz nowej szkole. Tak pięknym i beztroskim czasie.
Chusty i apaszki | Zimowe czapki
KONKURS!
Przygotowaliśmy dla Was razem z firmą Zalando niespodziankę. Jest nią konkurs, w którym do wygrania są
3 bony: 250, 150 i 100 zł na zakupy w Zalando.
Co musisz zrobić?
Wystarczy, że w komentarzu pod spodem tego posta podzielisz się swoją opowieścią na temat sentymentalnej rzeczy ze swojej szafy.
Konkurs rozpoczyna się dziś (03.02. 2017 r.) Na Wasze anegdoty czekam do soboty (11.02.2017) do godziny 23:59, a wyniki ogłoszone będą w tym samym wpisie w poniedziałek (13.02.2017).
Regulamin konkursu
WYNIKI KONKURSU
Miejsce 1:
Anula Wawrzyniak
Staram się nie trzymać w szafie zbyt wielu rzeczy – cenię minimalizm i porządek. Ale dla tego kompletu – spódnicy i żakietu – zrobiłam wyjątek, choć mają już ponad 50 lat.
Tak, tak, mam w szafie komplet mający jakieś pół wieku.
To zestaw, który uszyła sobie kiedyś moja babcia – krawcowa. W trudnych czasach, w których raczej trudno było o dostęp do najnowszych osiągnięć świata mody, babcia potrafiła wyczarowywać na swojej starej singerce prawdziwe cuda, dzięki którym zawsze wyglądała dobrze, mimo skromnych funduszy i niewielkich zapasów materiału, które udało jej się zgromadzić.
Żeby było zabawniej – babcia była niziutka i pulchna. Ja jestem postawną, w dodatku wysoką dziewczyną. A mimo to stroje po mojej ukochanej babci pasują – to, co dla niej było długą spódnicą, na mnie okazuje się modelem midi, żakiet z długim rękawem – zmienia się w żakiet z rękawem 3/4 i tak dalej… Jedno się nie zmienia – solidny, dobrej jakości materiał, który przetrwał już sporo lat i z pewnością przetrwa kolejne, jeśli będę go dobrze traktować. I wzór, którego trudno szukać dziś w sklepach. 🙂
Miejsce 2:
Agnieszka
U mnie jest to magiczna apaszka Christiana Diora 🙂 Babcia zawsze była bardzo elegancką kobietą, mimo, że razem z dziadkiem żyli bardzo skromnie, ona zawsze wyglądała idealnie. Dziadek nazywał ją swoją wizytówką. Mimo tego, że nie powodzilo im się finansowo, dziadek kupił babci na rocznicę ślubu apaszkę Christiana Diora. Wiązała ją na swojej szyi zawsze, kiedy z dziadkiem szli na randkę. Idealnie uzupełniała, klasyczną, prostą stylizację. Wtedy był to dla nich ogromny rarytas i mało kto mógł sobie pozwolić na tak markową rzecz. Dziadek poprosił babcie by podarowała mi ją, kiedy będę szła na swoją pierwszą poważną randkę, tak bym wyglądała elegancko i by przyniosła mi tyle szczęścia ile im. Randka się udała, a facet z którym na niej bylam jest u mego boku do dziś. Apaszkę trzymam w szafie i czasem zakładam ją na kolację z moim Maćkiem – on mnie w niej uwielbia a ja czuję, że to magiczna rzecz, przypominająca o pełnych miłości, rodzinnych związkach – pokoleniowych :-)”
Miejsce 3:
Kaja
Znacie młodzieżową książkę „Stowarzyszenie Wędrujących Dżinsów”? Ja też mam taką rzecz. Nie są to co prawda spodnie, a… klapki japonki. Dla złośliwych: nie, to nie grzybica wędruje między członkami „klubu” 🙂 Klapki te są świadkami małych i dużych podróżny całej mojej rodziny. Okoliczności i ich zakupu były odarte z mistycyzmu: co prawda pochodzą z tajemniczej Sycylii, jednak to nie żaden mafioso podarował mi je w prezencie, tylko koncern Lidl. I to nie za darmo. Byłam tam na obozie młodziezonym i rozpadły mi się 2 pary klapków – musiałam kupić jakiekolwiek, więc wpadłam do sklepu i wybrałam najtańsze, nie zaprzątając sobie głowy rozmiarem. Był to rozmiar H – jak Hobbit (dla niewtajemniczonych: ogromny). Było to 10 lat temu. Wkrótce po powrocie z Sycylii czekała mnie jeszcze wycieczka do Paryża, ojciec miał je w Norwegii, moja siostra w Grecji, Chorwacji, a nawet na … egzaminie wstępnym z pływania, żeby dostać się na AWF. Zdała, była pierwsza – chociaz nie wiem czy to zasługa japonek (w sumie są takie wiekie, że dobrze sprawdziłyby się jako płetwy). Ostatnio trzy miesiące spędziły ze mną na stypendium w Hiszpanii. Wiele tam razem przeżyliśmy i wiele żyć wspólnie odebrałyśmy (dezynsekcja dla ubogich). Kiedy już miałam wracać, okazłało sie, że klapki nijak nie zmieszczą mi sie do bagażu. Jednak nie poddawałam się. Klapki zostały tymczasowo rozdzielone i jeden zgiety przyjechał w kieszeni, drugi na wierzchu walizki. Przy kontroli bagażowej, po otwarciu torby, surowy Pan kontroler wskazał mój samotny but i zapytał: „Y dónde está el otro zapato?”. Gdy ujawniłam jego lokalizację, Pan rozchmurzył się, zapytał skąd jestem i zapytał czy McGyver na pewno nie był Polakiem (co do tego ostatniego nie jestem pewna, aż tak dobrze po hiszpańsku nie mówię ;))
Cała historia zaczęła sie od lenistwa – nikomu nie chciało się kupić własnych, porządnych klapków – w końcu i tak nie chadzamy w nich na codzień. Teraz, nie zamieniłabym moich japonek na żadne inne. I chociaż człapię w tych butach jak ogr, czuję, ze podróż bez nich to już nie byłoby to samo. Już w czwartek lecę do Edynburga, nie mam pojęcia co ze sobą zabiorę – poza tą jedną rzeczą (no dobra, dwiema, tym razem nie zamierzam ich rozdzialać :)).
Gratuluję i proszę o kontakt: blog@nakolkach.com