DZIECIĘCY SZPITAL ALL INCLUSIVE

Duży budynek z ogromem sal, pomieszczeń, gabinetów i niezliczona liczba ludzi… Godzina 8.00. Przede mną duże niebieskie drzwi, które dzielą mnie od Arka. Po dwóch tygodniach zostaje przeniesiony z intensywnej terapii na normalny oddział. I w tym momencie zaczyna się nasza przygoda… Przygoda, której nie życzymy nikomu… Nie godna zapamiętania, jednak nie dająca wymazać się z pamięci… Zaczyna się koszmar, związany z tym miejscem…

 

Światło gaszone o godzinie 20.00 i zamykane drzwi do sali, spać! Zaśnij tu gdy dzieci chcą jeszcze chwile się pobawić bądź poprzytulać.Cały dzień spędzony na twardym, przedszkolnym krzesełku z nogami podciągniętymi pod samą szyje, bo miejsca brak. Sala wielkości małego pokoju potrafi pomieścić 4 łóżeczka dla dzieci i miejsce do kąpania malutkich stworzonek. Ty masz tyle miejsca ile zajmuje łóżeczko, by pod nim schować swoje gramoty i obok siebie aby usiąść spokojnie na krześle spędzając większość dnia na nim. Wyposażenie starej daty, skrzypiące razem z każdym twoim ruchem, doprowadza do szału…

 

Szpital to miejsce, które nie jest tak pięknie jak w amerykańskich filmach, gdzie po przyciśnięciu guziczka przychodzi pielęgniarka i pyta w czym pomóc, a lekarz chętnie odpowiada na wszystkie pytania, wspiera, podnosi na duchu. Sala jednoosobowa, czysta, nowa z dużym łóżkiem i fotelem pod oknem dla odwiedzających…

 

W polskich realiach tego nie spotkamy.

 

Mój pierwszy pobyt z Arkiem w szpitalu był wielką traumą, ale też mocną szkołą życia. Pielęgniarka przeprowadzała nas przez masę różnych korytarzy, drzwi, przejść by dojść do oddziału na który miał zostać przeniesiony Arek. Zgubiłam się za pierwszym razem próbując odtworzyć drogę i dostać się do bufetu na drugim końcu szpitala, gdzie ceny są wyższe niż nie w jednej ekskluzywnej restauracji. Dziwne, prawda? Dzień wcześnie pytałam pielęgniarkę co potrzebuje do szpitala. Jedzenie jest, spanie jest, wszystko jest… I tak jak się domyślałam niczego nie było… Jak się okazało do spania jest 5 materacy na cały oddział i kto pierwszy ten lepszy, a Arek w wyposażeniu łóżeczka dostał cieniutki kocyk i tyci podusie. Paranoja! Na dietetyczkę trzeba było czekać dłuższy czas, zanim przyszła i łaskawie wpisała Arka na listę, ten już zjadł dwie butle. Od godziny 9.00 do obchodu, czyli 19.00, żaden lekarz do nas nie przyszedł, bo nie mógł. Na obchodzie nocnym doktor powiedział nam, że on Arkiem się nie zajmuje i jutro mamy pytać, a w karcie ma napisane, że obserwacja i dobranoc… Pełen profesjonalizm.

 

Najbardziej zapamiętałam poranki gdzie salowa o godzinie 6 kazała nam rodzicom składać wszystkie rzeczy do spania i zrobić porządek. Salowa! Bardziej ceniła się niż ordynator, a sprzątała kiedy znalazła chwilkę czasu miedzy przerwami na papierosa i ploteczkami z pielęgniarkami. Wystraszeni, zmęczeni i bezradni na skrzeczący krzyk, tak krzyk, wstajemy. Każdy podnosi głowę z nadmuchiwanego materacu, karimaty czy z przedszkolnego krzesła, aby zacząć skoro świt poranną toaletę i po chwili wrócić do siedzenia na ekskluzywnym szpitalnym drewnianym fotelu. W nocy bywało tak strasznie zimno, że spać się nie dało. Natomiast w dzień, nie dało rady wytrzymać w jednej zapchanej po brzegi sali gdzie okien nie da rady otworzyć, bo zepsute. Nikogo nie interesuje, że w nocy nie spałeś/aś, gdy dziecko płakało z bólu albo nie przyzwyczaiłeś się jeszcze do spania na siedząco. Wstajesz by wypuścić powietrze z dmuchanego wielkiego łoża i usiąść na drewnianym krzesełku by w taki sposób spędzić kolejny cały dzień, bo na korytarz wyjść nie można gdyż panuje jakiś wirus. Oczywiście było pomieszczenie dla dzieci do zabawy wielkości pudełka od zapałek, gdzie strasznie szybko robiło się ciasno, ale otwarte tylko godzinę w ciągu dnia. Byliśmy zamknięci jak w klatce. Mieliśmy szczęście, że łazienka była w tym samym oddziale, bo na innych już tak dobrze nie ma. Trzeba iść przez pól szpitala by spędzić w kolejce ponad godzinę, by za 5 zł mieć prysznic przez parę minut tylko dla siebie. Czasami już był nieczynny, ponieważ zanim uśpiłeś swoje dziecko i mogłeś bez wielkich obaw wyruszyć w drogę, było już dość późno.

 

Każda godzina dłuży się niemiłosiernie i gdyby nie wspaniali rodzice, którzy są zawsze skłonni do pomocy nadal nie wiedziałabym gdzie jest kuchnia, z której mam brać jedzenie dla Arka. Oczywiście schowana była za innym oddziałem, do którego trzeba dojść przez gąszcz pomieszczeń. A pielęgniarka powiedziała prosto i w lewo… a tu schody i zejście piętro niżej, a nie kuchnia. Na szczęście rodzice to największa grupa wsparcia w szpitalu. Największy pozytyw z całego pobytu to ludzie, którzy warci są zapamiętania. Bardziej doświadczeni, którzy mieli za sobą niejeden pobyt dzieli się z nami różnymi swoimi doświadczeniami, jedzeniem, kocem, jednym słowem wszystkim czym mogli, gdyż też mieli za sobą swój pierwszy raz i doskonale wiedzieli jakie to uczucie. Wskazywali, które pielęgniarki pomogą, odpowiedzą na pytania, a których unikać, bo tylko podniosą ciśnienie. Jaki lekarz ma wszystko gdzieś, a który jeszcze chce pomagać. Chodź stwierdzamy, że takich na swojej drodze spotkaliśmy może dwóch. Z każdym kolejnym pobytem coraz bardziej uodparnialiśmy się na wszystkie szoki jakie nam, to miejsce może przysporzyć oraz coraz większego nabieraliśmy doświadczenia w wielu szpitalnych kwestiach.

 

Jakby to było dziś, pamiętam moment gdy w samym szczycie największych korków mknęliśmy do szpitala, ponieważ w okolicy zastawki zaczęła Arkowi puchnąć głowa. Krzyczał przez płacz niesamowicie, a głowa tylko stawała się coraz większa po jednej stronie. Szybko na SOR i do gabinetu lekarza. Pobrali płyn z zastawki, założyli opatrunek i kazali czekać. Dwa dni ogromniej niepewności i ciągłego proszenia aby tylko nie trzeba było operować, żeby zastawka dała radę… Wręcz błagania niebios. Dostałam cynk od pielęgniarki, że wyniki mają być ranem i żeby doktora pytać. Udało się, złapałam wielce zagonionego dr habilitowanego, by dowiedzieć się czegokolwiek. Wykryto bakterie, ale proszę się nie przejmować tylko gronkowiec. Czy on ma pojecie co to jest gronkowiec i czym grozi jeżeli zastawka nie wytrzyma tego? Antybiotyk nie pomoże i konieczne będzie czyszczenie płynu co wiąże się z długim pobytem w szpitalu i wymianą zastawki. Jednak to nie było najgorsze. Na odchodne dodał, że mam się nie przejmować, jakąś tam bakterią (czyt. gronkowiec) bo mózg i tak jest koszmarnie uszkodzony, więc ona nawet nie ma czego niszczyć. Umarłam. Żałuje, że tak niedawno zaczęłam trenować sztuki walki, bo w tamtym momencie potrafiłabym skutecznie przywalić lewym prostym i na odchodne wykonałabym kopniaka w samą wątrobę, by poczuł jak mocno jego słowa uderzyły mnie w twarz i serce pękło. Sprawił, że obudziły się we mnie tylko negatywne uczucia wobec jego osoby! Wybaczcie, ale nadal nie rozumiem jak lekarz, osoba walcząca o życie człowieka może zabrać wszystkie chęci i siły. Tak skutecznie dobić… Ty walczysz o poprawę stanu swojego dziecka, lepszy los, start! Starasz się stajesz na głowie, a osoba która widziała Arka parę razy potrafi stwierdzić coś takiego.

 

Jeszcze nie miał żadnej skruchy, a to on doprowadził Arka do takiego stanu.

 

Dwa tygodnie wcześniej o północy Arek wylądował na stole operacyjnym, zastawka pękła. Zostaliśmy wtedy zwymyślani od najgorszych rodziców pod słońcem, bo nie przyjechaliśmy wcześniej. Chyba myśleli, że naszym celem jest wykończyć swoje dziecko, dlatego nie przyjechaliśmy wcześniej… Rodzice, których dzieci mają zastawkę wiedzą jaka ona potrafi być nieprzewidywalna i nawet w środku nocy może dać o sobie znać. No, ale lekarz wie lepiej. Zastawka zmieniona. Rano na obchodzie gromkie brawa dla doktora, który uratował życie Arkowi. Jaki z niego mistrz sztuki. Gratulacje, owacje na stojąco… i mała wymiana zdań pomiędzy lekarzami: „Założyłeś mu tą najnowszą? Tak ale główka nie chciała wskoczyć i trochę się namęczyłem. Trzeba było poślinić. Tak właśnie zrobiłem.” Wtedy ta rozmowa jakoś nie miała dla mnie większego znaczenia, bo byłam przyzwyczajona do ich bardzo specyficznego poczucia humoru, jednak teraz patrzę na to inaczej… Nawet już nie chce wnikać skąd gronkowiec na nowej zastawce Arka, ale wiem że przez „tylko gronkowiec” Arek stracił dużo na wadze i ponad 3 miesiące dochodził do odpowiedniego stanu. Wyglądał jak cień człowieka…

 

Czasem się zastanawiam jakimi kryteriami kierują się ludzie wybierając lekarzy na odpowiednie stanowiska. Na rozmowie kwalifikacyjnej sprawdzają kto jest największym skurw**ynem? Jeżeli tak to nie mam więcej pytań… Bo odpowiedź doskonale pamiętam.

 

Arek w szpitalu spędził około połowy swojego życia. Miał on na niego ogromny wpływ na kształtowanie się jego charakteru. Stał się nieufnym małym człowiekiem, który prześwietli Cie na wylot zanim pośle Ci uśmiech. Ale gdy Cię nim obdaruje, nie szczędzi go nigdy… A przecież jak się urodził diagnoza była jedna: roślina!

 

Zobaczcie sami jak ta roślina daje sobie radę i powiedzcie nam czy tylko my mamy takiego pecha, że trafiamy na takich lekarzy i personel czy Wam też się tacy przytrafili? Macie jakieś dramatyczne wspomnienia ze szpitali, które niestety utkwiły wam w pamięci?

 


 

”Nie wiem, czy jest gdzieś limit cierpień przypadających na jednego człowieka. Podobno dostajemy ich tyle ile jesteśmy w stanie udźwignąć…”

 

Janusz Leon Wiśniewski

Podziel się tym postem

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

21 odpowiedzi

  1. Czy
    zapytaliście się kiedyś siebie w jaki sposób Pan Bóg

    wybiera matki
    Niepełnosprawnych Dzieci?

    Postaraj się
    wyobrazić sobie Boga, który daje wskazówki swym aniołom zapisującym wszystko w
    swej olbrzymiej księdze.

    – Małecka Maria-syn. Święty patron-Mateusz.

    – Krukowiak Barbara-córka. Patronka-Święta Cecylia.

    – Michalewska Janina-bliźniaki-Święty patron….niech będzie Gerard.

    – Wreszcie – mówi do Anioła z uśmiechem jakieś imię:

    – Tej damy Dziecko Niepełnosprawne.

    A na to
    ciekawski anioł:

    – Dlaczego właśnie tej, Panie? Jest taka szczęśliwa.

    – Właśnie tylko dlatego-mówi uśmiechnięty Bóg.

    – Czy mógłbym powierzyć chore dziecko kobiecie, która nie wie czym jest radość?
    Byłoby to okrutne.

    – Ale czy będzie miała cierpliwość? Pyta anioł.

    – Nie chcę, aby miała nazbyt dużo cierpliwości, bo utonęłaby w morzu łez,
    roztkliwiając się nad sobą i nad swoim bólem.

    A tak, jak jej
    tylko przejdzie szok i bunt, będzie potrafiła sobie ze wszystkim poradzić.

    – Panie, wydaje mi się, że ta kobieta nie wierzy nawet w Ciebie.

    Bóg uśmiechnął
    się:

    – To nieważne. Mogę temu przeciwdziałać. Ta kobieta jest doskonała. Posiada w
    sobie właściwą ilość egoizmu.

    Anioł nie mógł
    uwierzyć własnym uszom.

    – Egoizmu? Czyżby egoizm był cnotą?

    Bóg
    przytaknął.

    – Jeśli nie będzie potrafiła od czasu do czasu rozłączyć się ze
    swym dzieckiem, nie da sobie nigdy rady. Tak, taka właśnie ma być
    kobieta, którą obdaruję dzieckiem dalekim od doskonałości. Kobieta, która
    teraz nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że kiedyś będą jej tego zazdrościć.

    Nigdy nie
    będzie pewna żadnego słowa. Nigdy nie będzie ufała żadnemu swemu krokowi.
    Ale kiedy jej dziecko powie po raz pierwszy MAMO, uświadomi sobie cud,
    którego doświadczyła. Widząc drzewo, zachód słońca lub niewidome dziecko,
    będzie potrafiła bardziej niż ktokolwiek inny dostrzec moją moc. Pozwolę
    jej, aby widziała rzeczy tak jasno, jak ja sam widzę (ciemnotę,
    okrucieństwo, uprzedzenia) i pomogę jej, aby potrafiła wzbić się ponad
    nie. Nigdy nie będzie samotna. Będę przy niej w każdej minucie i w każdym
    dniu jej życia, bo to ona w tak troskliwy sposób wykonuje swoją pracę,
    jakby była wciąż przy mnie.

    – A Święty
    patron? zapytał anioł, trzymając zawieszone w powietrzu gotowe do pisania
    pióro.

    Bóg uśmiechnął
    się.

    – Wystarczy jej Lustro

  2. matka jest jak fundament dla swoich dzieci i musi się starać żeby ten „budynek” był jak największy i najstabilniejszy.

  3. Popłakałam sie, naprawde. Az mi brak slow, Arus to takie dzielne dziecko, a ty? Ty jestes aniołem, ktory nad nim czuwa. Historia niczym filmu, ale nie typowo amerykańskiego, szczęśliwego jak piszesz tylko jak.z horroru czy dramatu.
    życze wam jak najlepie, bo zasługujecie na wszystko co najpiękniejsze !

  4. Nieźle… Powiem Ci, że aż „dziw”, że Arek jest tak fantastycznym chłopcem po tym wszystkim co przeszedł! Najważniejsze dla Niego chyba jest to, że „trafił” na takich zdeterminowanych rodziców jak Wy. Na małe pokrzepienie powiem Ci, że nie we wszystkich szpitalach tak jest. Ja z Wiktorem byłam w szpitalu trzy razy – mało jak dla Was, dużo jak na dziecko „zdrowe”. Tylko dwa razy na te trzy pobyty spotkałam się z okropną pielęgniarką (oba razy ta sama, bo leżeliśmy w tym samym szpitalu, na tym samym oddziale). Za pierwszą sytuacją Wiktor miał ledwo rok i brzydko mówiąc obrzygał ją 😀 Byłam z niego taka dumna 😉 Mnie odrobina dobrego wychowania nie pozwoliła powiedzieć jej na głos co o niej myślę, ale syn to „załatwił”. Za drugim razem Wik miał 2,5l. wtedy ja jak za pierwszym razem trzymałam język za zębami, ale On pyskaty po mamusi powiedział co wiedział:D Duma znowu napełniała me serce 😉 My pobytów w szpitalu – oprócz samych chorób – nie wspominamy źle. Wierzę, że i na Waszej drodze pojawią się lekarze z powołania i z miłością do dzieci – Arkowi się to należy. Ściskamy :*

    1. Zuch chłopak ! Dobrze wyczuwa ludzi 🙂 My też raz byliśmy w świetnym szpitalu ale tylko raz i to jeszcze płaciło się za pobyt rodzica. Wszystko świetnie, tylko byliśmy na jedną noc i do tego na badaniach… i niestety oddziałów pod które Arek podlega nie mają… więc musimy korzystać z nieszczęsnego Prokocimia. Dziękuje za bardzo miłe słowa ! :*

  5. Kochana! Co Wam powiedzieć? Czego Wam życzyć? Nieba na ziemi. Z daleka od piekieł. Wzruszyłaś mnie. Wiesz, ja na dzieciach się nie znam. Jako pedagog wyłącznie z teorii. Matką ( jeszcze ) nie jestem. Ale tak Cię podziwiam, to, że tak dzielnie idziecie przez życie, i wierz, mi mówię to najszczerzej jak potrafię – masz ślicznego syna. Ma czarujący uśmiech i nieprzeciętną urodę. Ma coś, co sprawia, że po każdym zerknięciu na zdjęcie buduje iskry w sercach. nawet tych niedzieciatych, jak moje.

    Kochani!
    Ściskam Was!

    Magdalena.

  6. Ja pierdziele aż mi się scyzoryk w kieszeni otworzył. Sama nie miałam w swoim życiu niemiłych przygód związanych ze szpitalem, lekarzami itp. Jednak znam sytuację gdzie kobieta urodziła niepełnosprawną córeczkę. Pediatra powiedziała,że ona by takiego potworka nie chciała i lepiej gdyby dziecko nie przeżyło. Kur..jak można coś takiego powiedzieć rodzicowi? Jak dla mnie taka osoba powinna wylecieć z hukiem i nigdy nie zajmować tego stanowiska. Wasza sytuacja masakra jak nieodpowiedzialni potrafią być ludzie, którzy powinni ratować nasze życie…świat się kończy…

  7. Czytalam i plakalam doskonale wiem jak to jest choc u mojej coreczki zastaeka od poczatku jest jedna i odpukac dobrze sie sprawuje tzn.id dwoch lat ale i w moich oczach opieka i podejscie lekarzy i pielegniarek co niektorych tzn.w wiekszej czesci pozostawia wiele do zyczenia.trzymajcie sie cieplutko i mimo przeciwnosci losu nie poddawaj sie nigdy w walce o zdrowie i zycie Areczka.przesylam usciski i buziaki

  8. Ja leżałam z córką w Tarnowie na oddziale zakaźnym, szpital dość stary ale opieka rewelacyjna, wszyscy naprawdę wszyscy lekarze i pielęgniarki mają wspaniałe podejscie do dzieci, ale domyśliłam sie o jakim szpitalu piszesz, opis znam bardzo dobrze z ust znajomej mamy, której dziecko ma padaczkę lekooporną i została umieszczona w tym własnie szpitalu. Całą noc czuwała bo dziecko miało po kilkadziesiat ataków w nocy ale nie mogła wołać pielęgniarek, jeżeli już było bardzo źle biegła z dzieckiem (6lat) na rękach przez cały oddział do dyżurki…..wiele jeszcze można pisać. Pozdrawiam Was serdecznie, jesteście wspaniałymi ludźmi, to właśnie Wy zmieniacie ten świat na lepszy. Ewa

  9. Trzymajcie się !!!
    Coś takiego też nas spotkało.
    Pierwszy raz jak z radością poinformowałam lekarkę, że córka przeżyła operację neurochirurgiczną. Lekarka zdziwiona moją radością stwierdziła, że jeszcze będę żałować…
    Kolejna sytuacja w CZD na neurochirurgii – dziecko ma gorączkę, wymiotuje i nie może zostać samo, bo się zadławi? To niech pani sobie pielęgniarkę na noc wynajmie…
    Komisja ds orzeczeń o niepełnosprawności – przy córce: damy do 16 r.ż. , bo tu i tak lepiej nie będzie…
    Oddział pediatryczny – no przecież dziecku nic nie jest. Jak to nic? Nic to ona nie je! Zaczyna być apatyczna i przestaje reagować! To jest nic???? Zapowiedziałam złożenie skargi do NFZ. Poskutkowało.

  10. pierwszy syn urodził się rozszczepem wargi i podniebienia, żaden, z kilku ginekologów robiących mi usg w ciąży, tego nie zauważył, więc szok na porodówce wielki
    pierwsza i na szczęście ostatnia wizyta w osławionej Polanicy
    -tłum ludzi do rejestracji- stoimy godzinę
    -tłum ludzi do lekarza- następna godzina
    -nasza kolej- to nic takiego, ale na pytania odpowiem jak za pół roku przyjedziecie na operację,bo teraz nie mam czasu; nie, nie ma możliwości zostać z dzieckiem- będzie SAMO ! przez tydzień ( półroczne niemowlę), odwiedziny tylko w świetlicy, ale to dla starszych dzieci które same chodzą
    szukamy więc innego szpitala- jest na drugim końcu kraju 😉 – IMiDz
    – kolejka spora, ale same dzieci, więc jakoś inaczej to idzie
    – nasza kolej- LUDZKI, WSPANIAŁY LEKARZ 🙂 – wszystko wytłumaczył, rozrysował jak być powinno, a jak jest, odp na pytania, nie okazując zniecierpliwienia, pożartował ( no jak syn będzie miał nochal po panu, to będę miał sporo pracy 😉 )
    za pół roku wróciliśmy na zabieg- pamiętał imię naszego syna, chociaż spotkał nas na korytarzu, bez żadnych jego dokumentów, nadal życzliwy i cudowny

    7 lat później rodzę drugiego syna, na noc trafia do inkubatora, bo mu zimno , rano ordynator noworodków nas woła
    – syn ma guza w głowie, mają państwo pecha- wstaje i wychodzi zostawiając nas z tą informacją
    i w sumie schemat się powtarza, najpierw trafiamy na chamskich i nieprofesjonalnych lekarzy, żeby dopiero po 6 latach zdiagnozować w pełni syna i trafić na porządnych i mądrych lekarzy

    podejrzewam, że gdyby napisać książkę o polskich lekarzach, to w opasłym tomisku ci wspaniali zajęliby tylko cieniutki rozdział, natomiast pozostali resztę 🙁

    ściskam Was mocno i obyśmy trafiali tylko do fajnych szpitali z ludzkimi lekarzami 🙂

  11. Wspomnienia wróciły.

    Mija właśnie 5,5 roku, od czasu, kiedy polskie szpitale, a
    właściwie to lekarze w nich zafundowali mnie i moim dzieciakom największą
    traumę życia. Jednocześnie to właśnie tym – straszącym nas, niosącym złe
    wieści, nie dającym żadnej nadziei, opryskliwym i często niedelikatnym medykom szkraby
    zawdzięczają życie.

    Do dziś nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego o blisko 3
    miesiące za wcześnie pojawiła się u mnie akcja porodowa, do dziś nie rozumiem
    też, dlaczego lekarz dzień wcześniej – podczas wizyty kontrolnej – nie
    zauważył, że coś zaczyna się dziać nie tak.

    Mam ogromny żal do prowadzącej mnie wtedy ginekolog, bo
    zaufałam jej bezgranicznie uznając ją za fachowca, a ta zawiodła. Owa pani
    jakiś czas temu uśmiechała się do mnie z ekranu telewizyjnego reklamując pewien
    ginekologiczny środek na „i”. Porażka!

    Po dwóch dniach pobytu w szpitalu i nieudanych próbach
    powstrzymania porodu na świecie pojawiły się moje szkraby. Przez błąd
    anestezjologa przez 24 godziny po porodzie musiałam leżeć plackiem. Nikt nie
    pokwapił się wtedy do mnie z informacją, czy moje szkraby żyją, czy walczą, w
    jakim są w stanie.

    Kiedy dowlokłam się na wózku inwalidzkim na intensywną terapię usłyszałam tylko:
    „proszę się przygotować na to, że będą warzywkami”.

    Nic i nikt nie jest w stanie wymazać z mojej głowy obrazu
    dzieciątek niewiele większych od mojej dłoni, zamkniętych w inkubatorach.

    Kolejne 3 miesiące spędziliśmy właśnie w tej placówce. Nie mając praktycznie żadnego
    wpływu na to, co dzieje się z maluszkami. Borykając się ze znieczulicą ze
    strony lekarzy, brakiem zrozumienia ze strony pielęgniarek. Rodzic u boku
    dziecka w polskim szpitalu traktowany jest jako wróg numer jeden. Siedzisz
    pomiędzy inkubatorami, wrastasz tyłkiem w krzesło, w myślach poszukujesz
    odpowiedzi na pytanie dlaczego ja? dlaczego my?

    Tak jak napisałaś największym i praktycznie jedynym
    wsparciem w tym czasie byli dla mnie inni

    Dobre wiadomości? Mogliśmy o nich zapomnieć. Z czasem
    nauczyłam się, że dobrą wiadomością jest zła wiadomość, nie zmieniająca się w
    gorszą.

    Ordynator „naszego” oddziału nie przepadał za
    rodzicami, co jasno dał nam odczuć zabraniając przebywania w szpitalu 24
    godziny na dobę. Po godzinie 21 wyganiano nas z oddziału, wpuszczano dopiero
    kilka minut po 6. Noce dłużyły mi się wtedy niemiłosiernie, telefon trzymałam
    tuż przy głowie, a sen był na tyle płytki, że nie przynosił wypoczynku.
    Każdego, kolejnego ranka, bałam się przekroczyć próg oddziału bojąc się, że
    zastanę puste inkubatory…

    Szkraby walczyły jednak dzielnie i po nocach bez mamy miały
    co najwyżej odparzoną pupę i sondę w nosie (gdy którejś z sióstr nie chciało
    się karmić dziecka butelką).

    Ten czas „zniszczył” mnie jak żaden dotąd.

    Wcześniactwo moich bliźniąt zafundowało nam wiele powikłań
    (uszkodzenie wzroku, MPD, wodogłowie pokrwotoczne). Podejście i sposób
    traktowania nas przez personel medyczny nie ułatwił nam przejścia przez to
    wszystko.

    Chwilę temu moje dzieciaki ukończyły 5,5 roku. W tym czasie
    szpitale odwiedzaliśmy kilkadziesiąt razy. Za każdym razem koszmar ten sam,
    zmieniają się tylko twarze medyków.

    Podobnie jak i u Was, tak i moim szkrabom „do
    warzyw” – na szczęście – daleko. Nie ukrywam jednak, że wszystko to dzięki
    naszej – dzieciaków – (i rehabilitantów) niezwykle ciężkiej pracy…

    Podobnie jak i Wy zastanawiam się czy to pech, choć
    wsłuchując się opowieści innych rodziców skłaniam się raczej ku tezie, że są to
    po prostu standardy polskiej służby zdrowia.

    Przykre prawda?

  12. nie chce mi się nawet komentować bo nie wiem jakich słów musiałabym użyć. samych przekleństw. to straszne co człowiek cżłowiekowi może zrobić…

  13. Ojjjj te szpitale i lekarze. Książkę można by napisać.
    pamiętam jak starałam się o zlecenie na wózek dla Meli. Zgłosiłam się do ortopedy. Wyszłam z kwitkiem, ponieważ pan stwierdził, że skoro młoda ma wodoglowie to na pewno nie pojmie sztuki jazdy na wózku. Rozumiesz? Przez wodoglowie! Zastanawiam się w jaki sposób owy lekarz przebrnął przez tyle lat studiów! Dyplom za kopę jaj czy jak?!

  14. mam nadzieję, że lekarz, od którego doświadczyliście tego wszystkiego dotarł do Waszego bloga i pali się teraz ze wstydu, zapada się pod ziemie widząc Arka, który ma niesamowitą wolę walki!!! my mieliśmy więcej szczęścia – lekarze, którzy opiekowali się Olą mieli w sobie mnóstwo empatii i zrozumienia, zdarzało się, że w bardzo dosadny sposób z nami rozmawiali, ale nie mam tego za złe – rozumiem ich zmęczenie materiału, a może tego właśnie nam było trzeba… jeśli chodzi o sam pobyt w szpitalu – koszmar, którego nie zrozumie nikt kto tego nie przeżył – w pakiecie rodzic powinien dostawać psychologa i garść leków… z łaską mówi się, że rodzic „ma prawo zostać z dzieckiem”, ale nawet nie chce myśleć co by było gdyby tego rodzica nie było… pozdrawiam i życzę Wam, byście „gościli” w szpitalach jak najrzadziej….

  15. Ja ze szpitalami mam tylko złe wspomnienia. Wszędzie jestem traktowana niepoważnie, a większość lekarzy i pielęgniarek rozmawiając ze mną ma minę jakby im coś zdechło pod nosem.
    Moja Zuzia w szpitalu akurat była od soboty i to był chyba najgorszy pobyt w jej życiu i moim też. (Zuzia ma wodogłowie pokrwotoczne i zastawkę) Była sobota więc przychodnia zamknięta, najbliższa otwarta bez lekarza bo pojechał na wizyty domowe, może wróci za 3 godziny. Zuzia cała sztywna zwinięta w kulkę bije się z całej siły raz w udo a raz w głowę, nie ma z nią kontaktu. Dzwonimy na karetkę, lekarz z karetki stwierdził, że dziecko zdrowe i „może następnym razem wezwiemy go do kataru”. Dojechaliśmy po czym lekarka stwierdza, że ona tu nic poważnego nie widzi „dziecko tylko ząbkuje”! Przez cały pobyt 4 dni nie zrobili nic oprócz pobrania moczu, krwi i kału. Zuzia leży, płacze, widać że cierp,i a pielęgniarki tylko narzekają, że nie chce jeść łyżeczką. Przez $ dni nie dostałam żadnej informacji. Po tych 4 dniach wypisali ją do domu, a ja dopiero przy wypisie dowiaduje się, że wyniki moczu są złe, że najprawdopodobniej zapalenie cewki moczowej. Przepisali jej antybiotyk. I tak to się skończyło.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *